Rys. Kasia Paterek |
Chodziło to za nami od dawna. By ruszyć z naszymi pieśniami gdzieś dalej,
np. na zachód do roztańczonej Barcelony i nad wybrzeże Francji. Byłyśmy ciekawe jaki odzew będzie budzić wschodnia nuta na miejscowych lub turystów. Starałyśmy
się śpiewać przy każdej okazji. W samolocie, w metrze, na Rambli, przed Sagrada Familia, nad
morzem, w parku Guell, na zamku Carcassone, w ordynarnym sieciowym barze , blablacarze i
stylowej restauracji.
Słowiańskie śpiewy w pierwszej kolejności przyciągały
wschodnich pobratymców. Pierwszą napotkaną osobą była mieszkająca ma stałe w
Hiszpanii Ukrainka, dla której edytowałyśmy całą setlistę, stawiając na
szlagiery w rodzaju „Letila Zozula".
Słowiańsko - hiszpańskie rytmy. Wspólny jam w drodze do Barcelony. |
Spotkałyśmy też rodaka z Siedlec, turystów z
Tanzanii, Szwecji i Rosji - którzy reagowali
ciepło. Symptomatyczne było jednak
to, że rzadko kojarzyli nawet najpopularniejsze pieśni. Lokalsi z kolei
spoglądali na nas trochę jak na kosmitki. - Esto es gospel?! - Przesyt różnej maści freaków na katalońskiej ziemi powodował, że trzeba było
ostrożnie wchodzić w wielkomiejski ambient . Sztuką jest też pogodzenie dbałości o dobrą kondycję do śpiewania z poznawaniem
tak fascynujących miejsc jak Barcelona. Pewne jest, że nasza krótka,
dziesięciodniowa podróż zaostrzyła apetyt na muzyczne interakcje w europejskich
metropoliach. Myślami jesteśmy przy
kolejnym podróżniczo badawczym projekcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz